EKG przez telefon

Ktoś zasłabł. Pewnie serce. Ktoś Telefon — przyjeżdża pogotowie. Oczywiście nie specjalista, przeważnie lekarz młody. Czy trafnie postawi diagnozę? Warto by poddać chorego badaniu elektrokardiografem. Ale to przecież tylko pogotowie...

Tymczasem lekarz przyniósł z sobą małą metalową skrzyneczkę i pyta się, gdzie jest telefon. Zakłada choremu elektrody, jak przy typowym EKG, nakręca numer, stawia skrzyneczkę koło słuchawki telefonicznej i przyciska czerwony guzik.

Skrzyneczka, lub raczej metalowe pudełko zaczyna piszczeć na różne tony. Po drugiej stronie telefonicznego drutu te dźwiękowe sygnały zostają za pośrednictwem specjalnej przystawki przekazane do aparatu elektrokardiograficznego i już za chwilę dyżurny specjalista-kardiolog analizuje stan serca chorego, przekazując telefonicznie diagnozę lekarzowi z pogotowia.

To tylko jedna wersja zastosowania aparatu. Można sobie wyobrazić i inne sytuacje. Np. badanie na miejscu wypadku i transmisję sygnałów za pośrednictwem radiotelefonu znajdującego się w karetce. Albo chory na serce sam zakłada sobie elektrody i co jakiś czas przekazuje telefonicznie swój stan lekarzowi.

Do systemu może być również włączony komputer, który rejestruje szereg badań chorego i analizuje rozwój, czy wygasanie choroby; sygnały badania EKG można także nagrywać na magnetofon itd., itd. Kombinacji jest wiele, tym bardziej że całe urządzenie jest stosunkowo niedrogie, oparte na krajowych podzespołach elektronicznych i przy seryjnej produkcji jego koszt można by zamknąć w granicach nawet 3 tys. zł.

Ba, ale ja oglądam tylko prototyp skonstruowany przez mgr. inż. Juliusza Kędrę w Instytucie Budowy Sprzętu Precyzyjnego i Elektronicznego Politechniki Warszawskiej. Kto ma zatem podjąć produkcję seryjną?

To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Tak, jak pytania dotyczące aparatu do rentgenografii przestrzennej (trójwymiarowej) będącego rewelacją światową, skonstruowanego przez doc. mgr. inż. Stanisława Nowosielskiego, czy szeregu innych urządzeń powstających w Instytucie kierowanym przez prof. Henryka Treberta.

Szare komórki naszych naukowców są na wagę złota, ale ekonomiczne zużytkowanie owoców ich pracy utyka od czasu do czasu w martwym punkcie. Tak więc konstruowane aparaty pozostają unikatami, bądź w najlepszym razie powstają w ilości dwu, trzech egzemplarzy. Trudno wymagać od politechniki, by zamieniła się w fabrykę.

Ostatnio w Instytucie Budowy Sprzętu Precyzyjnego i Elektronicznego, dodajmy — jedynym w Polsce, a jednym z nielicznych w Europie — powstaje kolejny, oryginalny aparat.

Według koncepcji doc. dr. hab. Henryka Chlebusa z Akademii Medycznej w Warszawie, mgr inż. Jerzy Siwiński konstruuje analizator krzywej tętna.

Otóż docent Chlebus w wyniku wieloletnich badań ustalił zależność krzywej tętna w tętnicy szyjnej od stanu naczyń krwionośnych pacjenta. Ich zwyrodnienie, np. w wyniku miażdżycy, można dzięki tego typu badaniu zauważyć już wtedy, gdy inne środki diagnostyczne zawodzą, a sam badany nie odczuwa jeszcze ujemnych następstw postępującej choroby. Aparat ten może się stać bardzo przydatny w diagnostyce medycznej i już dzisiaj wróżą mu karierę. Czy jednak zdołamy przełamać inercję przemysłu?

Na razie mgr inż. Jerzy Siwiński ma kłopoty ze skompletowaniem potrzebnych podzespołów: brak elastyczności w imporcie może opóźnić budowę prototypu aparatu, który ma być gotowy w połowie przyszłego roku.

W tym miejscu kilka słów o pracownikach naukowych Instytutu, których działalność obejmuje szeroki zakres, a więc takie dziedziny, jak informatykę, budowę optycznych przyrządów pomiarowych, inżynierię biomedyczną, automatykę przemysłową. Otóż pracownicy ci, to przedziwne hybrydy łączące różne dziedziny nauki, a więc elektronikę, mechanikę, fizykę oraz biologię i medycynę. Dla przykładu, adiunkt Instytutu — dr Grzegorz Pawlicki, jest na równi inżynierem, co lekarzem i fizykiem. Trzy fakultety, to w wypadku budowy sprzętu precyzyjnego — rzecz potrzebna. Jakże bowiem podjąć współpracę z lekarzem nad konstrukcją specjalistycznej aparatury, nie mając pojęcia o medycynie?

Tak więc mamy szare komórki na wagę złota, złote ręce... tylko... Ano właśnie: potrzebny jest niewielki zakład doświadczalny, mogący podjąć produkcję precyzyjnych aparatów. Bo przecież to przemysł, który łączy tok produkcji fabrycznej z zegarmistrzowską dokładnością i indywidualnym wykonaniem wielu elementów, współpracujący i nadzorowany przez wybitnych fachowców i naukowców.

Jerzy Z. Lessmann